Zmierzch

     Do bagienka, które było mu domem i schronieniem od lat, nadszedł znajomy nerwowy powiew, wiatr podał mu na skrzydłach jej zapach… Idę, zaśpiewała, idę, czekam na miłego.

Gorące lato rozgrzewało nawet jego. Zerwał się, cewki rozjechały mu się na mokrej murawie. To już nie ten wiek. Siwy pysk aż po świece mówił, że jego czas na amory mija. Ale zebrał się w sobie, otrząsnął. Potężne jeszcze w masie parostki regularnego szóstaka wchodziły w regres. Długie przednie odnogi i wyświecone groty dziwnie kontrastowały z krótkimi tylnymi. Zaczochrał brzózkę po drodze. Chciał już posłać odzew, gdy kolejny podmuch wiatru wrył mu cewki w ziemię. Od tamtej strony gdzie poszła, na stare ich miejsce miłosnych uniesień nadszedł sygnał rywala.

Znacie go? Silny czterolatek, jeszcze poroże nie tak wysokie jak u starego rogacza, ale to już regularny szóstak i widać zadatki na kapitalne parostki. Już może przejąć rewir, już może walczyć o samkę. Ruszył stary jak w amoku, to jego rewir, jego każda koza, która wejdzie na teren jego domu, tak było od lat. Nażarł się wcześniej szaleju, jakichś narkotycznych kwaśnych jagód i dziwnych ziół bagiennych. W oszołomieniu wzrok mu się mamił i rozwagę mącił. Krew zalała mu świece, dopadł młodego, choć ten nie szukał zwady.

Starli się na środku uprawy, sprzęgli parostkami, ale młody miał przewagę, staremu tchu brakło i grzbiet wygięty jak pałąk mało nie trzasnął. Młody ostrym grotem parostków rozorał mu pysk do kości i bark staremu spłynął farbą, gdy nagle młody odpuścił. Cofnął się, może żal mu się zrobiło starego władcy kniei? Szczekał tylko i urągał mu na cały las, bluźnił staremu i obrażał, ale stary nie miał już sił, nie przyjął wyzwania. Łeb opuścił i cofnął się wolno do ostoi nad bagienkiem.

Młody podążył za zapachem, zawęszył, znalazł kierunek i ruszył. Dopędził ją na skraju polany, a gdy zaczęła uciekać kokietując jak zwykle, dopadł ją i posiadł, a za chwilę położył zmęczony pysk na jej grzbiecie. Już teraz nie uciekała, zostawali ze sobą na długie dni i parne noce. Aż odeszła spokojnie czekać narodzin koźlęcia i pełnego znojnej rui upału następnego lata.

Wtedy stary nie zakłóci spokoju, chyba że jakiś młodzik nadejdzie szukając szczęścia, ale to już kłopot nowego władcy kniei. Stary nie będzie się wtrącał, ma czas na odpoczynek, na zebranie sił przed zimą. Wrócił nad bagienko do ostoi bezpiecznej, leczyć rany ciała i sromotę ducha. Zmierzch nadciągnął zupełny, wyciszała się arena zmagań o miłość wyłączną. Sapnął stary, stęknął boleśnie, zaległ w chłodzie mchu wilgotnego, łeb położył na cewkach, odpływała mu krew z oczu, nie myślał o amorach, o samce zdradzieckiej. Przebyć do następnej wiosny bez walki o własność wątpliwą. Powiew wiatru uspokajał skołatane nerwy, usypiał marząc o pachnących koniczyną łąkach, o spokojnych ciepłych jesieniach, o miłosnych tkliwych uniesieniach przebrzmiałych. Ech ta pamięć…

DARZ BÓR

Słońsk, sierpień 2010.

Mirosław Jerzy Więckowski